poniedziałek, 20 września 2010

Dzień Sto Sześćdziesiąty Szósty



William Blake

TYGRYS

Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
Jakiemuż nieziemskiemu oku
Przyśniło się, że noc rozświetli
Skupiona groza twej symetrii?

Jakaż to otchłań nieb odległa
Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie
Wznieciły to, co w tobie płonie?

Skąd prężna krew, co życie wwierca
W skręcony supeł twego serca?
Czemu w nim straszne tętno bije?
Czyje w tym moce? kunszty czyje?

Jakim to młotem kuł zajadle
Twój mózg, na jakim kładł kowadle
Z jakich palenisk go wyjmował
Cęgami wszechpotężny kowal?

Gdy rój gwiazd ciskał swe włócznie
Na ziemię, łzami wilżąc jutrznię,
Czy się swym dziełem Ten nie strwożył,
Kto Jagnię lecz i ciebie stworzył

Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
W jakim to nieśmiertelnym oku
Śmiał wszcząć się sen, że noc rozświetli
Skupiona groza twej symetrii?


---
Tyger, tyger, burning bright!

Pierwszy wiersz, którego nauczyłam się na pamięć w oryginale, w związku z czym mam do niego wielki sentyment, mimo że nigdy specjalnie nie czaiłam o co w nim chodzi. Zbyt mętna ta giejowska symbolika jak na moje chamskie gusta.

środa, 30 czerwca 2010

Dzień Osiemdziesiąty Czwarty



Krzysztof Kamil Baczyński

NOC SAMOBÓJCZA

Ta noc bez pożegnania, noc bez gwiazd, noc bez ruchu,
Długo mi wiatr histeryczny tłumaczył epilog najprostszy,
aż oto śmierć dzisiejszą ciężko bijąc ukłuł.
Jestem bezradny jak motyl, motyl nabity na ostrze.
Rzeka: przez okno widać, stanęła i czeka.
Przez okno widać miasta nasunięty witraż.
Na wierszach ślady krwi. Nie przeczytasz
przeżytych epopei. Nie zobaczysz ani jednego człowieka.
Odpływam nocą najstraszniejszą, a dokąd -
- już wszystko jedno, oczy zamkną odwroty w życie jak drzwi,
ręce jak drewno, ręce jak drewno, ręce jak drewno.
Już spod nóg stoczył się świat
wąskim strumykiem krwi
i tylko czarne szkielety mebli płynąc ode mnie wokoło stoją
a jutro rano jak dziś:
przyjdą na okno małe wróble
i nie spłoszone obejrzą śmierć zastygłą w moim pokoju.


---
Musiałam poszukać wirtualnego licznika dni, żeby mi powiedział, ile to już minęło. I to tyle jeśli chodzi o wielką i natchnioną ideę regularnego prowadzenia bloga literackiego. Niech mnie dunder świśnie.

Ten wiersz zasługuje na znacznie bardziej wzniosły komentarz, ale najwyraźniej jestem chujem.

sobota, 1 maja 2010

Dzień Dwudziesty Piąty



Charles Baudelaire

PADLINA

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na ścieżce żwirem zasianej.

Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny.

Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło.

Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś omal nie padła na trawy.

Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy.

Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożylo.

Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bieżąca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa.

Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci.

A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap z zewłoku.

A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele!

Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
Po sakramentach ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa,
By gnić wśród kości bratnich.

Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości.


---
Jest zgnilizna, jest impreza.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Dzień Dwudziesty



Bertolt Brecht

***

Człowiek się musi wódki napić
Nim oko w oko z twym ciałem stanie
Bo jak się zacznie na te skarby gapić
Kolana pod nim ugną się,kochanie.

Och,ty,kiedy w zaroślach z jękiem
Spódnicą twoją wiatry łopocą
I człek zmagając się z tym płótnem miękkim
Kolana między twoje pcha przemocą.

Wieczorne niebo robi z chlania
Rzecz bardzo mroczną,aż do fioletów
I jeszcze ciało twe do skotłowania
W koszuli,w łożu pełnym białych betów.

Nie tylko wódka łąką chwieje
Gdy się w kolanach twych leży dysząc
A niebo się zapada i ciemnieje
Dotkliwie, coraz prędzej się kołysząc.

Aż ukolebią twe kolana
Mojego serca gonitwę wściekłą
I między ziemią a otchłanią nieb,kochana
Pokołyszemy się wezbrani w piekło.


---
Bo ja też nie bardzo mam ochotę na amory na trzeźwo.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Dzień Trzynasty



Owego rana Pablo Gonzales włożył po raz pierwszy wspaniały niebieski płaszcz. O ósmej rano nałożył go na jasne świąteczne ubranie i wyszedł. Przyjął go na ulicy dzień piękny i niebieski jak jego płaszcz. Zapalił papierosa i wyruszył na spacer. Było trochę chłodno i lekki wiatr, który wiał od strony portu, niósł z sobą na zachód kłęby dymu.
Szedł prawie wesoły. Wspaniałe powietrze, niebieskie i jasne niebo schyłku jesieni, nowy płaszcz, dwadzieścia osiem lat. Czego więcej może potrzebować człowiek do szczęścia? Kobiety? I ona będzie. Zawsze, kiedy wkładał coś nowego, jego mroczna młodość rozjaśniała się nadzieją wielkiej i potężnej miłości. Człowiek żyje wielkimi nadziejami i małymi wspomnieniami. Każdego rana, kiedy budzik wzywał go swoim głupim krzykiem, siadał na łóżku i zadawał sobie pytanie:
- Na co dziś czekam?
Skoro nie czekał na nic, sporo po chwili refleksji zdawał sobie sprawę, że nikt i nic nie przybędzie, żeby mu dostarczyć jakiejś przyczyny albo powodu, które by uzasadniały w owym dniu jego rację życia - jakiś list, książka albo jakieś spotkanie - czuł się zgorzkniały i neurastenia nabyta w ciągu sześciu lat życia urzędniczego osuwała się ze swych tajemniczych zakamarków do jego rozstrojonych nerwów.
Ale dzień dzisiejszy był inny. Kiedy się ma nowy płaszcz, nadzieja ożywia się i ma się prawo oczekiwać wielu rzeczy.

Manuel Rojas,
"Niespokojny duch"


---
Niewiele jest fragmentów prozy, które aż tak bardzo do mnie przemawiają. Ja też nie czekam na nic, przeto jestem zgorzkniała i neurastenia nabyta w ciągu lat życia studenckiego osuwa się ze swych tajemniczych zakamarków do moich rozstrojonych nerwów.
A do tego jest to absolutnie idealny początek opowiadania. Nie przypominam sobie, żebym czytała lepszy.

sobota, 17 kwietnia 2010

Dzień Jedenasty



Juliusz Słowacki

W DZIECINNE MOJE CUDNE LATA...

W dziecinne moje cudne lata
Nieraz dziecinne ucho słyszało
Jaką - od ojców prawdę - niecałą,
Jako dyjament z innego świata,
Dziwnie błyszczącego.


---
Najlepiej można poznać, że okres dzieciństwa ma się za sobą, kiedy dorośli nie krępują się czyjąś obecnością by opowiadać nieprzyzwoite historie. Nie jestem pewna, czy tak do końca mi się to podoba.
Wiersz bardzo odpowiedni na okazję dnia po urodzinach. Mam w planach celebrować całą oktawę, zapewne równie optymistycznie.

Mam problemy ze składnią, fleksją i interpunkcją. Gdzie mogę się zgłosić na korepetycje?

czwartek, 15 kwietnia 2010

Dzień Dziewiąty



Walery Briusow

***

O, zasłoń, zasłoń blade swoje nogi!



---
Na dzisiaj miałam w planach odę do sracza Brechta, ale nie mogę jej nigdzie znaleźć. Internet mnie rozczarowuje.
Jest więc Briusow, z jednym z najbardziej nieprzyzwoitych jego wierszy. Jednowierszy. Kto to widział, żeby jedna linijka - a tyle siły! Śni mi się po nocach, czasami, Briusow - z całym jego ciężarem gatunkowym, zawarty w sześciu słowach, nie wiadomo do kogo i po co, a jednak. A jednak.

środa, 14 kwietnia 2010

Dzień Ósmy



Juliusz Słowacki

OJCIEC ZADŻUMIONYCH
(fragment)

[...]Pod kręgiem słońca jako krew czerwonym
I pod namiotem tym zapowietrzonym
Żyliśmy, słowa nie mówiąc do siebie,
I śmierć przed samą śmiercią udawali
Myśląc, że Boga oszukamy w niebie,
Że się ten bałwan zarazy przewali. -
Powrócił! - Anioł powrócił morderca!
Ale mnie znalazł bez łez i bez serca,
Już omdlałego na boleści świeże,
Już mówiącego: "Niech Bóg wszystko bierze!"
Miałem na syna trzeciego cierpienia
Powieki bez łez i serce z kamienia.
Boleść już była jako chleb powszedni.
I pod oczyma mi konał mój średni,
Najmniej kochany w mem rodzinnem gronie
I najmniej z dzieci płakany po zgonie.
Toteż Bóg jemu wynagrodził za to,
Bo mu dał cichą śmierć i lodowatą,
Bez żadnych bolów, bez żadnych omamień.
Skonał i skościał, i stał się jak kamień.
A tak okropnie po śmierci wyglądał,
Jakby już próżnych naszych łez nie żądał,
Ale chciał tylko lice swoje wrazić
W serca nieczułe, oczy nam przerazić
I wiecznie zostać w rodziców pamięci
Z twarzą, co woła: "Jesteście przeklęci!" [...]


---
Mój absolutnie najulubieńszy fragment jednego z najulubieńszych poematów. Nic mroczniejszego nie zostało i nie zostanie napisane.

Dzisiejszy dzień sponsoruje słowo śmierć i liczba czterdzieści i cztery.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Dzień Siódmy



Sir Thomas Wyatt

DESCRIPTION OF THE CONTRARIOUS PASSIONS IN A LOVER

I FIND no peace, and all my war is done
I fear and hope, I burn, and freeze like ice
I fly aloft, yet can I not arise
And nought I have, and all the world I seize on,
That locks nor loseth, holdeth me in prison,
And holds me not, yet can I scape no wise
Nor lets me live, nor die, at my devise,
And yet of death it giveth me occasion.
Without eye I see ; without tongue I plain
I wish to perish, yet I ask for health
I love another, and thus I hate myself
I feed me in sorrow, and laugh in all my pain.
Lo, thus displeaseth me both death and life,
And my delight is causer of this strife.


---
Wiersz, którego za czasów liceum nauczyłam się na pamięć wyłącznie dlatego, że bardzo mi się podobał. Wyatt jest do dzisiaj moim ulubionym angielskim poetą.
Wiosenny niepokój hormonów, że mnie tak na poezję miłosną wzięło?

Koń z rzędem dla tego, który jest w stanie dostarczyć tłumaczenia, bo ja zawiodłam.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Dzień Piąty



Bertolt Brecht

O WŁAŚCIWYM ZAŻYWANIU SPIRYTUALIÓW

Inni sobie ot tak chlapną kielicha
I prócz alkoholicznej wątroby nic nie mają z picia
Lecz ja kiedy piję, to świat zęby wyszczerzywszy
w uśmiechu zdycha
A ja trzymam się jeszcze przez moment.
I uważam to za cel mego życia

Lubię przy tym czytać gazetę, aż mi się trochę
zatrzęsą
Dłonie, bo wtedy przynajmniej nie wiadomo
Że się umyślnie zalewam. I często
Udaję, że nie znam się na alkoholu, bo u nas
w domu

Matka odradzała mi to z całej duszy
Była to, że tak powiem, jej skryta zgryzota.
Lecz ja krok za krokiem wpadłem w szpony
alkoholu po uszy
I trochę mi przez to lżej. Czuję swe czerwone serce,
jak się miota.

Czuję, że i moje podłe życie zda się na coś i że
po mnie też ślad zostanie.
Szanuję wielkich duchów głębię.
Rozumiem je. Widzę świat, jaki jest, i jeśli to nie
nazbyt wyszukane porównanie
Przelatuję czasem przez Mont Cenis jak pijane
gołębie.

Słyszę, naprawdę, choć Państwo mi nie uwierzą
Pola tytoniu szumiące na swego rodzaju gorzkich
nizinach wciąż nie bez echa
Wiem, że od 4000 lat w prochu leżą
Ale dla mnie zawsze jest to jakaś pociecha.


---
Mój nowy ulubiony poeta.
Cierpkiemu, francuskiemu winu ten wpis dedykuję.

sobota, 10 kwietnia 2010

Dzień Czwarty



Bertolt Brecht

SONET NR 1
(O niedostatku zła)

Od dziecka byłem zwolennikiem zła
Ludzkość jest wytrzymała: nie odniósłszy ran
Szczerząc się głupio poszła w tan
Ze swym Timurem: i zdrowiutka dalej szła.

Czytajcie w swych Timurów testamencie:
Pacyfik mleka dla sierotek! Czyż
Ich zbrodni dumny nie utrwalił spiż?
Bo wszelka sława płynie z dziur w pamięci.

Na próżno ludzkość zerka, kto tu zdolny
Łeb jej nareszcie uciąć. Gdzie jest stwór ów?
Ach! te nieliczne pomniki na ziemi:

Zgojone blizny! Trzech, czterech Timurów
I efekt ich wysiłków tak mozolny
Że przed finiszem padli wycieńczeni.


---
Kolejna wizyta na południu, kolejna literacka fascynacja.
Tym razem w ramach komentarza politycznego.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Dzień Drugi



Zinaida Gippius

PAJĄKI

Świat, w którym żyję - to więzienie,
Kamiennym niebem cela gniecie,
W czterech jej kątach niestrudzenie
Cztery pająki snują sieci.

Ruchliwe, tłuste i zachłanne
Wciąż snują nici swe pajęcze...
Jak straszne jest to nieprzerwane
I jednostajne ich zajęcie.

Oto już trud ich żmudnych godzin
W jedną ogromną sieć się złączył.
Czarne ich brzuchy widzę co dzień
W kurzu obmierzłym i cuchnącym.

I oto przędzy tej złowieszczej
Welon mi lepki twarz oplątał...
Radość przenika tajnym dreszczem
Cztery pająk w ciemnych kątach.


---
Nienawidzę pająków. Tak pewnie wygląda piekło.
Nie jestem jednak pewna, czy dosłowne odbieranie poezji symbolistycznej to taki najlepszy pomysł.

środa, 7 kwietnia 2010

Dzień Pierwszy



Zinaida Gippus

WSZYSTKO DOKOŁA

Straszne, niechlujne, lepkie, plugawe,
Nieokrzesane, mdłe, nieruchawe,
Tępo-karczemne, mętnie nikczemne,
Śliskie, obleśne, płaskie, przyziemne,
Jawnie bezczelne, skrycie bezwstydne,
Łzawo tchórzliwe, śmiesznie perfidne,
Chamskie, padalcze, smrodne, wyrodne,
Życia i śmierci jednako niegodne,
Ciemne, bagienne, grząsko zastałe,
Szare, w szarzyźnie zapamiętałe,
Zawsze rozlazłe, złe i wszeteczne,
Trupio bezduszne, niebłyskotliwe,
Bezwartościowe, fałszywe, fałszywe!

Lecz dość tych skarg: co za radość z rozpaczy?
Wszak wiemy już, wiemy, że będzie inaczej.


---
Ci, którzy mnie znają, domyślają się pewnie, czemu akurat ten wiersz otwiera niniejszy dziennik. Chociaż wolałabym, gdyby kończył się słowami "nie będzie inaczej".